A
dziś zaczynamy od rynku transferowego. Zimowe okienko trwa bowiem w
najlepsze, jednak aż do teraz nie odbyła się żadna transakcja z
udziałem Wolverhampton. Postanowiłem rozejrzeć się za
skrzydłowym, który będzie zastępcą Sako w najbliższych
tygodniach i być może jego następcą, jeśli Malijczyk zechce
odejść do silniejszego klubu. Wolves mają mocno ograniczony
budżet, więc musiałem dokładnie przeczesać rynek transferowy, by
znaleźć piłkarza, który jest w stanie podnieść jakość gry,
ale na którego nas stać. Tak dokładne filtry wyszukiwań spełniało
ledwie kilku skrzydłowych, z których wybrałem najlepszego,
ogranego w Anglii, znającego język. Pomarańczową koszulkę
przywdziewać będzie Sammy Ameobi. Wykupienie go z Newcastle
kosztowało nas blisko 900 tysięcy funtów. Nigeryjczyk parafował
3,5 letnią umowę, na mocy której będzie zarabiał 14 tysięcy
funtów tygodniowo. Jestem zadowolony z tego transferu. Uważam, że
Sammy może w niedługim czasie zostać liderem drużyny. Miejsce w
pierwszym składzie w najbliższych meczach ma pewne, prawdziwe
wyzwanie dla niego zacznie się, gdy z Pucharu Narodów Afryki wróci
Sako. Bardzo możliwe, że Nigeryjczyk z Malijczykiem stworzą nasz
optymalny duet skrzydłowych w drugiej części sezonu.
Buszując
po rynku transferowym natknąłem się na jeszcze kilku zawodników,
których chętnie oglądałbym na Molineux. Jednym z tych, którzy
trafili na moją listę życzeń był Sergio Alvarez - 22letni
defensywny pomocnik hiszpańskiego drugoligowca Sportingu Gijón.
Widzę go jako bardzo utalentowanego piłkarza, który byłby w
stanie powalczyć o pierwszy skład Wilków. Klubowa kasa
Wolverhampton świeciła jednak pustkami po sprowadzeniu Ameobiego.
Dostrzegłem jednak, że kontrakt Alvareza z Gijón wygasa z końcem
sezonu. Czym prędzej więc przystąpiłem do negocjacji z
zawodnikiem, chcąc, aby dołączył do Wolves od 1 lipca. Negocjacje
z Hiszpanem nie należały do łatwych. Alvarez zażądał wysokiej
tygodniówki, jak na zawodnika nieznanego szerszej publice i
niesprawdzonego w mocnej lidze. Długo biłem się z myślami czy
warto płacić Hiszpanowi 13 tysięcy funtów tygodniowo, skoro na
dobrą sprawę nie wiem na co go stać. Ostatecznie postanowiłem
zaryzykować i 1 lipca Sergio Alvarez zostanie Wilkiem na 4 lata.
To
tyle nowinek transferowych z obozu Wilków. Wracamy na boisko, bowiem
zbliża się kolejny ligowy mecz. Na Molineux w styczniowe popołudnie
zawitało Blackpool.
Sky Bet Championship
XXVI kolejka
Wolverhampton - Blackpool
Jest to bardzo ważne starcie, które ma dać odpowiedź czy wpadka z Blackburn to wypadek przy pracy, czy też początek kryzysu. Przy ustalaniu składu nie było żadnych kalkulacji - wystawiłem obiektywnie najsilniejszą jedenastkę, licząc, że pozwoli to dopisać 3 punkty do naszego dorobku. Od pierwszej minuty delikatna przewaga zarysowała się po stronie Wolves, jednak długo nie przynosiło to żadnego wymiernego efektu. Blackpool faulami przerywało wszelkie akcje, w których zbliżyliśmy się do ich bramki na mniej niż 30 metrów. Przyniosło to 3 rzuty wolne, z okolic 25 metra. Wszystkie wykonywał Michael Jacobs, jednak żaden ze strzałów nie zmieścił się między słupkami. Przełom przyszedł w 36 minucie. Wreszcie udało nam się wymienić kilka podań w strefie obronnej Blackpool i od razu doprowadziło to do dobrej sytuacji. Rowe wyprowadził Doyle'a na pozycję sam na sam, jednak Irlandczyk trafił tylko w słupek. Do przerwy nie działo się już nic wartego uwagi. Po wznowieniu gry rozpoczęliśmy jeszcze bardziej zdecydowane oblężenie bramki rywala. Nadzialiśmy się jednak na zabójczą kontrę Blackpool. Wybicie piłki spod ich bramki idealnie przelobowało naszą defensywę i wymusiło pojedynek biegowy Delfouneso i Battha. W takiej rywalizacji napastnik Blackpool był w zdecydowanie uprzywilejowanej sytuacji. Zostawił naszego stopera daleko w tyle i wyszedł na sytuację sam na sam. Angielski napastnik nie miał problemów z pokonaniem Kuszczaka i wyprowadzeniem Blackpool na prowadzenie. 0-1. Po stracie gola Wolves oczywiście jeszcze mocniej przycisnęło, jednak wykończenie szwankowało. W 64 minucie atomowe uderzenie Rowe'a z 30 metrów zatrzymało się na poprzeczce. Był to ostatni groźny strzał Wilków w tym meczu. Tym samym sensacyjny wynik stał się faktem. Blackpool wywiozło komplet punktów z Molineux... Niepokojące jest to, że gramy tak jak na początku sezonu - niby poprawnie, mamy przewagę, ale brakuje wykończenia i iskry Bożej, która umożliwiłaby punktowanie. Oby ta obniżka formy nie przerodziła się w większy kryzys, który wykluczy nas z czołówki. Pierwsza zmiana już jest - tracimy fotel lidera na rzecz Norwich, które nie dało szans Cardiff.
Pomiędzy
meczami z Blackpool i Gillingham pojawiły się pogłoski o
zainteresowaniu Aston Villi, Sunderlandu i Hull osobą naszego
kapitana. Richard Stearman staje się coraz bardziej łakomym kąskiem
na rynku transferowym. Przy okazji jest jednak człowiekiem nie do
zastąpienia w Wolverhampton, i dlatego nie mam zamiaru się go
pozbywać. Zapobiegawczo więc usiadłem z Anglikiem do
negocjacyjnego stołu i zacząłem rozmowy o przedłużeniu
kontraktu. Porozumienie przyszło szybko. Stearman jest szczęśliwy
w Wolverhampton i chce zostać w klubie, więc zgodził się na moją
pierwszą ofertę - trzyletnią umowę z tygodniówką na poziomie
17,5 tysiąca funtów. To świetna wiadomość dla klubu i mam
nadzieję, że będzie to pozytywny impuls dla Wilków, którzy
zdołają wyjść z dołka.
Idealna
okazja na odzyskanie pewności siebie nadarzyła się już 48 godzin
po klęsce z Blackpool. Na Molineux zawitało trzecioligowe
Gillingham.
FA Cup
IV runda
Wolverhampton - Gillingham
W
optymalnej dyspozycji taki zespół nie byłby w stanie w żadnym
stopniu nam zagrozić. Problem w tym, że nasza forma jest bardzo
daleka od standardowej. Nie zamierzałem lekceważyć rywala poprzez
wystawanie kompletnych rezerw (jak z Accrington), jednak z racji
niewielkiej przerwy między spotkaniem z Blackpool, a tym meczem
kilka roszad musiałem popełnić. Wierzyłem jednak, że nie stanie
to na przeszkodzie w naszym pewnym awansie. Pierwsze minuty meczu
były bardzo wyrównane, jednak po około kwadransie można było
wskazać stronę przeważającą. Bynajmniej nie było to Wolves...
Przecierałem oczy ze zdziwienia, widząc nieporadność i pasywność
moich podopiecznych. Gillingham nie grało wcale świetnie, ale
potrafiło wykorzystać wilczą apatię. Dużo szumu robił Cody
McDonald, jednak jego dogrania i strzały były niedokładne.
Pierwsza połowa skończyła się bezbramkowym remisem, ale jeśli
ktokolwiek zasłużył na prowadzenie to było to Gillingham. W
naszej szatni w przerwie było wyjątkowo cicho, gdyż zastosowałem
taktykę pewnego polskiego trenera z dawnych lat, który ani słowem
nie odezwał się podopiecznych w przerwie, dając im czas do
rozmyślań nad swoją fatalną grą. Wtedy to poskutkowało, gdyż
zespół, przegrywający do przerwy, odwrócił losy spotkania i
sięgnął po pełną pulę. Liczyłem, że ten subtelny sposób
motywacji podziała również na Wolves. Niestety szybko okazało
się, że Wilki nie zrozumiały przekazu. W 40 sekundzie po
wznowieniu gry dośrodkowanie z rzutu rożnego na bramkę zamienił
zostawiony sam w polu karnym Marquis. 0-1. Odrabianie strat
przebiegło gwałtownie, ale skutecznie. W 49 minucie indywidualną
akcję Dicko, zakończoną groźnym strzałem wykończył James
Henry. 1-1. Nadal nie mogę zrozumieć dlaczego wtedy nie poszliśmy
za ciosem, tylko znów oddaliśmy inicjatywę trzecioligowcowi. To
musiało się źle skończyć. Sceny rodem z koszmaru miały miejsce
w 72 minucie. Wtedy to Cody McDonald uprzedził Vallejo w walce o
piłkę, następnie w dziecinny sposób ograł Ake i znalazł się
sam na sam z Kuszczakiem. Polak mimo najszczerszych chęci nie zdołał
zatrzymać uderzenia McDonalda. 1-2. W ostatnich meczach tylko
stracony gol jest w stanie zmusić Wolves do pokazania inicjatywy w
ofensywie. Są jednak takie dni, gdy nie idzie na całego. 24
stycznia 2015 niewątpliwie taką datą był. Wszelkie zapędy Wolves
były tak jałowe, że nawet obrońcy jednego z najsłabszych
zespołów trzeciej ligi nie mieli problemów z ich powstrzymaniem.
Końcowy gwizdek sędziego przerwał jedną naszą męczarnię, ale
rozpoczął drugą, znacznie trudniejszą - tłumaczenie się kibicom
z kompromitującej porażki. Jak to powiedział kiedyś trener z
absolutnego światowego topu - "wygrywamy razem, jako cały
zespół, ale wina za porażkę leży wyłącznie po stronie
menedżera". Całą winę za odpadnięcie wziąłem na siebie,
tłumacząc się zbyt zachowawczą taktyką i tym, że nie potrafiłem
zmotywować moich podopiecznych. Liczę, że fani zrozumieją, że po
miesiącach zachwycającej gry musi pojawić się kryzys. Porażka z
Gillingham jest jak knockdown w boksie - albo się szybko ogarniemy,
albo dostaniemy kolejne na ciosy i zostaniemy znokautowani.
Którą z tych ścieżek podąży Wolverhampton? Odpowiedź w jutrzejszym wpisie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz