Do
końca sezonu zostały 4 kolejki. Wolverhampton w 43 serii spotkań
czeka absolutnie kluczowy mecz w kontekście wyglądu czołówki
tabeli na koniec sezonu. Zmierzymy się bowiem w wyjazdowym pojedynku
z liderem tabeli - Middlesbrough.
Sky Bet Championship
XLIII kolejka
Middlesbrough - Wolverhampton
Nie boję się powiedzieć, że
jest to mecz o najwyższe laury - zwycięzca moim zdaniem wygra ligę.
Czy można sobie wyobrazić lepszą motywację, by zachęcić zespół
do walki? Według mnie nie. Wilki zdają sobie sprawę, że Boro jest
do ugryzienia. To już nie jest zespół, który seryjnie wygrywał w
styczniu i lutym. Liga jest bardzo intensywna i każdy zespół musi
przeżyć swój kryzys. Podopieczni Karanki mają go właśnie teraz.
My z kolei wyraźnie odzyskujemy pewność siebie, z tygodnia na
tydzień nasza gra zachwyca coraz bardziej. Bukmacherzy widzą
faworyta właśnie w nas, więc zrobimy wszystko, by zaspokoić
apetyty. Doceniamy jednak klasę Boro i nie zamierzamy rzucić się
bez opamiętania do ataku. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. W
pierwszych minutach próbowaliśmy wręcz wpuścić Boro na naszą
połowę, by ocenić ich klasę tego popołudnia. Lwy wpadły w
pułapkę i zaatakowały. Przetrwaliśmy pierwszy okres naporu Boro i
widząc, że nie mają oni pomysłu na akcje ofensywne pozwoliliśmy
im atakować jeszcze śmielej. Kluczowa w tej taktyce była rola
defensorów, którzy nie mogli się dopuścić do stracenia bramki.
Lwy dominowały i były coraz bardziej sfrustrowane, że przewaga nie
znajduje odzwierciedlenia w wyniku. Po 15 minutach zezwoliłem na
zakończenie tego teatrzyku i zaapelowałem o błyskawiczne
przeniesienie środka ciężkości gry pod bramkę Boro. Wilki były
wyjątkowo skore do współpracy, gdyż wzorowo wykonywały wszystkie
moje polecenia. Strzelenie bramki mocno poddenerwowanym Lwom nie
okazało się trudnym zadaniem. Już w 21 minucie Afobe zagrał na
ścianę do Dicko i po ponownym otrzymaniu piłki miał otwartą
drogę w pole karne. Wykorzystał wolną przestrzeń i uderzył z 14
metrów nie dając szans Konstantopoulosowi. 0-1. Piłkarze i kibice
Boro byli bardzo zdegustowani i zaskoczeni takim obrotem spraw. Kilka
długich minut zajął Boro powrót do normalności, czyli przejęcia
"kontroli" nad boiskowymi wydarzeniami. Tylko czekaliśmy
na moment, kiedy Lwy, dotrą większą liczbą graczy na naszą
połowę. Stało się to w 37 minucie. Tak jak wspominałem ofensywa
Boro nie stała w tym meczu na najwyższym poziomie, więc moi
stoperzy łatwo wyłuskali piłkę Tomlinowi i uruchomili kontratak.
Sako popędził niczym Usain Bolt, błyskawicznie oddalając się od
ścigających go rywali. Po 40 metrowym sprincie stworzyła się
sytuacja 3vs2. Sako chciał za wszelką cenę kończyć sam tę
akcję, oddał mocny strzał, jednak w sam środek bramki. Grecki
bramkarz Boro odbił piłkę, która poleciała w okolice narożnika
pola karnego. Pierwszy dopadł do niej Dicko, który jednak nie był
w stanie oddać groźnego strzału z tej trudnej pozycji. Malijczyk
wypatrzył jednak świetnie wbiegającego w szesnastkę Tommy'ego
Rowe, a lider naszego środka pola uderzył w samo okienko. 0-2. Plan
wypalił w stu procentach, więc mogliśmy już na dobre ograniczyć
się do destrukcji. Boro znów mogło się pochwalić przewagą w
posiadaniu piłki, jednak zupełnie nic z tego nie wynikało. Dopiero
w 65 minucie Tomlin, zirytowany nieporadnością partnerów wziął
sprawy w swoje ręce, łatwo zgubił dwóch Wilków, ale uderzenie z
18 metrów po palcach Ikeme odbiło się od poprzeczki i wyszło poza
boisko. Ta groźna sytuacja zapaliła czerwoną lampkę w wilczych
głowach z napisem "Uważajcie! Jeszcze nie wygraliście".
Wzrost koncentracji przekuł się co nieco na obraz gry, której
ciężar przeniósł się na połowę Boro. To nie był wybitny mecz
także defensywy Lwów. Prosty błąd popełnił błąd popełnił
Kalas, zbyt lekko podając do bocznego obrońcy. Prezent wykorzystał
Mesca, który przejął piłkę i popędził w kierunku bramki.
Gwinejczyk był w dobrej sytuacji, by samodzielnie oddać strzał,
jednak dostrzegł wbiegającego Dicko i zagrał piłkę Malijczykowi.
Dicko pozostało tylko trafienie do pustej bramki. 0-3. Kwadrans do
końca, prowadzimy trzema bramkami, więc nikt już nam nie odbierze
zwycięstwa. Boro jednak bardzo chciało strzelić choćby gola
honorowego i dopięło swego. W 84 minucie kolejną akcję
przeprowadził najlepszy wśród gospodarzy Lee Tomlin. Anglik
wywalczył sobie pozycję na prawym skrzydle, skąd dośrodkował w
pole karne. Tam główkę z Jelle Vossenem przegrał Richard Stearman
i zrobiło się 1-3. Taki rezultat utrzymał się już do końca
spotkania. Po końcowym gwizdku wybuchła szalona, niekontrolowana
radość. Skazywano nas na pożarcie, na walkę o ligowy byt, a my
dokonaliśmy niemożliwego. Zagramy w przyszłorocznej Premier
League! Przy okazji jesteśmy też bliscy zwycięstwa w Championship,
gdyż właśnie powróciliśmy po dwóch miesiącach na fotel lidera.
Mamy 2 oczka przewagi na 3 kolejki przed końcem sezonu. Jest
fenomenalnie, ale...
Nie
obyło się bez strat w ludziach. Mecz z Boro nie był wcale tak
idyllicznym triumfem, jak mogłoby to wynikać z powyższego opisu.
Nie obyło się bez twardej walki na łokcie i nie tylko. Koście
trzeszczały i urazy wisiały w powietrzu. Zdecydowanie więcej
problemów zdrowotnych było po naszej stronie. W trakcie meczu z
boiska zejść musiał poobijany Mesca, jednak paradoksalnie jego uraz
okazał się najmniej groźny ze wszystkich, gdyż wystarczyły dwa
dni wolnego, by Gwinejczyk poczuł się jak nowonarodzony bożek.
Znacznie bardziej destrukcyjne były kontuzje moich Malijczyków.
Obaj byli w stanie dograć mecz z Boro do końca, jednak okazało
się, że pozwoliła na to wyłącznie adrenalina. Ich problemy
zdrowotne okazały się poważniejsze i wykluczają obu do końca
sezonu. Sako skręcił kolano, co wymaga trzytygodniowego leczenia, a
Dicko skręcił staw skokowy (co najmniej miesiąc rozbratu z
futbolem). Całe szczęście jesteśmy już na finiszu rozgrywek i
uważam, że poradzimy sobie w tych trzech meczach bez Sako i Dicko.
W każdym innym momencie sezonu ich strata mocno ograniczałaby nasz
potencjał, ale teraz, gdy mamy już awans absencja Malijczyków nie
jest problemem.
Pech
Sako i Dicko to szansa gry dla innych niewiele ustępujących im
klasą piłkarzy. Naszym rywalem w trzeciej od końca kolejce sezonu
jest Ipswich.
Sky Bet Championship
XLIV kolejka
Wolverhampton - Ipswich
To kolejny (i wcale nie ostatni) mecz na finiszu
rozgrywek, gdzie możemy rozwiać marzenia rywala o utrzymaniu.
Mówiłem już, że nie jest to przyjemna rola, ale nie ma miejsca na
skrupuły. Plan na Ipswich prosty - chcemy zagrać tak, by po meczu
spojrzeć dumnie na konkurentów i powiedzieć z dumą jak Cezar -
Veni, Vidi, Vici. I z takim właśnie nastawieniem rozpoczęliśmy
mecz, od razu przejmując nad nim kontrolę. Dało się zauważyć,
że Ipswich nie jest w strefie spadkowej przez przypadek. The Tractor
Boys grali słabo - nie mieli pomysłu na atak, a w obronie
popełniali proste błędy. Gole dla Wolves wydawały się kwestią
czasu. Pierwszy raz ukąsiliśmy rywala po nieco ponad kwadransie
gry. Ameobi dośrodkował z lewego skrzydła, jednak trochę zbyt
mocno przeciągnął tę wrzutkę, by można było z tego uderzyć. W
miejscu, gdzie spadała piłka czekał Doyle, który zgrał piłkę w
środek pola karnego, a tam przepięknym półwolejem w okienko
popisał się Benik Afobe. 1-0. Ta bramka była dla tego meczu jak
malutki głaz, który sam w sobie niewiele znaczy, ale ma w sobie
moc, by spowodować lawinę. Lawinę goli... Kilkadziesiąt sekund po
pierwszej bramce było już 2-0. Mesca dostał piłkę 35 metrów od
bramki rywala. W pobliżu żadnego partnera, żeby odegrać, więc
Gwinejczyk zaczął taniec z piłką. W efektowny sposób minął
jednego rywala, potem drugiego, następnie wkręcił w ziemię
trzeciego i znalazł się w polu karnym. Mesca dostrzegł, że
Białkowski nie jest najlepiej ustawiony i natychmiast spróbował to
wykorzystać, dokręcając piłkę po dalszym słupku. Trafił.
Genialna akcja, która w rzeczywistości zostałaby hitem internetu.
2-0. Dwubramkowe prowadzenie wcale nie wyczerpało kreatywności
moich wilczych podopiecznych. Znów ruszyliśmy do ataku. I znów, po
zaledwie kilku chwilach dopięliśmy celu. Afobe zrobił sobie
miejsce na 16 metrze i uderzył. Piłka odbiła się od poprzeczki i
wyszła w boczny sektor boiska. Przejął ją Mesca. Gwinejczyk znów
ośmieszył Mingsa i z bocznej linii pola karnego wypatrzył
wbiegającego w szesnastkę Tommy'ego Rowe'a. Lider naszego środka
pola uderzył bardzo pewnie, kontrującym strzałem po ziemi. 3-0. 3
szybkie ciosy w 8 minut. Ipswich wygląda na zamroczone i jest o krok
od poddania walki. Pierwszą część udało im się dokończyć bez
kolejnych strat, jednak nikt nie spodziewał się, że ten mecz
wejdzie jeszcze na niespodziewane tory. Tymczasem po przerwie obraz
gry uległ drastycznej przemianie. Ipswich odrodziło się niczym
feniks z popiołów i przejęło inicjatywę, choć szczerze mówiąc
swój udział w tym miało też Wolverhampton, które mocno obniżyło
poziom zaangażowania. The Tractor Boys, desperacko walczący o
utrzymanie, nie zamierzali się poddawać i szybko dostali nagrodę
za swoją grę do końca. Młody skrzydłowy Liverpoolu Jordon Ibe,
ograł Sidibe na lewym skrzydle i wrzucił w pole karne, gdzie Daryl
Murphy uprzedził Stearmana i pokonał Ikeme. 3-1. Ipswich
zachęcone sukcesem ruszyło po gola kontaktowego. Sytuacja pod naszą
bramką była coraz groźniejsza, jednak Ikeme raz za razem, przy
sporym udziale szczęścia, trzymał nam dwubramkowe prowadzenie.
Nigeryjski golkiper nie jest jednak w stanie wybronić wszystkiego, o
czym dobitnie przekonaliśmy się w 77 minucie. Murphy tym razem
wystąpił w roli asystenta. Uwolnił się od krycia w narożniku
pola karnego i posłał tzw. zawiesinkę, która przelobowała
naszych defensorów i dotarła do Paula Andersona, a ten silnym
strzałem wolejem nie dał szans Ikeme. 3-2. Robi się groźnie, więc
w naszych głowach kolejny raz zapala się czerwona lampka. Oświeceni
jej blaskiem przypominamy sobie, kto miał łatwo wygrać ten mecz i
przechodzimy do kontrofensywy. Wychodzimy z założenia, że
najlepszą obroną jest atak i jeżeli przeniesiemy ciężar gry pod
bramkę Ipswich, to nie będzie go na naszej połowie. A może
jeszcze uda się strzelić czwartego gola? Atakujemy, jednak nasze
zapędy powstrzymywane są na 25 metrze. W końcu, w 84 minucie nasza
akcja przyniosła skutek. Rowe zagrał świetną, penetrującą piłkę
w pole karne, do której zdołał dojść Mesca. Gwinejczyk złamał
akcję do środka, czym od razu zgubił fatalnego tego popołudnia
Mingsa, miał dużo czasu na przymierzenie i znów oddał świetny,
dokręcany strzał po długim rogu, po którym Białkowski musiał
skapitulować. 4-2. Losy meczu właśnie się rozstrzygnęły, nie
stracimy dwóch bramek w 7 minut. Dopisujemy na swoje konto kolejne 3
punkty, dzięki czemu nasza przewaga nad Boro wzrasta do komfortowego
poziomu 4 oczek. Mistrzostwo o pół kroku! Pierwsze rozstrzygnięcia
zaszły także na dnie tabeli. Birmingham straciło już nawet
matematyczne szanse na utrzymanie i w przyszłym sezonie będzie
występować w League One. O krok od spadku jest także zespół,
który właśnie pokonaliśmy – Ipswich.
Już
jutro wszystko stanie się jasne. Czekają nas bowiem ostatnie dwie
kolejki szeonu zasadniczego w Championship. Czy Wolverhampton wygra
ligę? Czy Boro utrzyma miejsce w Top 2? Kto uzupełni grupę
barażową? No i wreszcie – kto pożegna się z Championship?
Odpowiedzi na wszystkie te pytania już w jutrzejszym wpisie, na
który serdecznie zapraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz