poniedziałek, 18 maja 2015

Początek Końca

Do końca sezonu zostały 4 kolejki. Wolverhampton w 43 serii spotkań czeka absolutnie kluczowy mecz w kontekście wyglądu czołówki tabeli na koniec sezonu. Zmierzymy się bowiem w wyjazdowym pojedynku z liderem tabeli - Middlesbrough. 

Sky Bet Championship

XLIII kolejka

Middlesbrough - Wolverhampton

Nie boję się powiedzieć, że jest to mecz o najwyższe laury - zwycięzca moim zdaniem wygra ligę. Czy można sobie wyobrazić lepszą motywację, by zachęcić zespół do walki? Według mnie nie. Wilki zdają sobie sprawę, że Boro jest do ugryzienia. To już nie jest zespół, który seryjnie wygrywał w styczniu i lutym. Liga jest bardzo intensywna i każdy zespół musi przeżyć swój kryzys. Podopieczni Karanki mają go właśnie teraz. My z kolei wyraźnie odzyskujemy pewność siebie, z tygodnia na tydzień nasza gra zachwyca coraz bardziej. Bukmacherzy widzą faworyta właśnie w nas, więc zrobimy wszystko, by zaspokoić apetyty. Doceniamy jednak klasę Boro i nie zamierzamy rzucić się bez opamiętania do ataku. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. W pierwszych minutach próbowaliśmy wręcz wpuścić Boro na naszą połowę, by ocenić ich klasę tego popołudnia. Lwy wpadły w pułapkę i zaatakowały. Przetrwaliśmy pierwszy okres naporu Boro i widząc, że nie mają oni pomysłu na akcje ofensywne pozwoliliśmy im atakować jeszcze śmielej. Kluczowa w tej taktyce była rola defensorów, którzy nie mogli się dopuścić do stracenia bramki. Lwy dominowały i były coraz bardziej sfrustrowane, że przewaga nie znajduje odzwierciedlenia w wyniku. Po 15 minutach zezwoliłem na zakończenie tego teatrzyku i zaapelowałem o błyskawiczne przeniesienie środka ciężkości gry pod bramkę Boro. Wilki były wyjątkowo skore do współpracy, gdyż wzorowo wykonywały wszystkie moje polecenia. Strzelenie bramki mocno poddenerwowanym Lwom nie okazało się trudnym zadaniem. Już w 21 minucie Afobe zagrał na ścianę do Dicko i po ponownym otrzymaniu piłki miał otwartą drogę w pole karne. Wykorzystał wolną przestrzeń i uderzył z 14 metrów nie dając szans Konstantopoulosowi. 0-1. Piłkarze i kibice Boro byli bardzo zdegustowani i zaskoczeni takim obrotem spraw. Kilka długich minut zajął Boro powrót do normalności, czyli przejęcia "kontroli" nad boiskowymi wydarzeniami. Tylko czekaliśmy na moment, kiedy Lwy, dotrą większą liczbą graczy na naszą połowę. Stało się to w 37 minucie. Tak jak wspominałem ofensywa Boro nie stała w tym meczu na najwyższym poziomie, więc moi stoperzy łatwo wyłuskali piłkę Tomlinowi i uruchomili kontratak. Sako popędził niczym Usain Bolt, błyskawicznie oddalając się od ścigających go rywali. Po 40 metrowym sprincie stworzyła się sytuacja 3vs2. Sako chciał za wszelką cenę kończyć sam tę akcję, oddał mocny strzał, jednak w sam środek bramki. Grecki bramkarz Boro odbił piłkę, która poleciała w okolice narożnika pola karnego. Pierwszy dopadł do niej Dicko, który jednak nie był w stanie oddać groźnego strzału z tej trudnej pozycji. Malijczyk wypatrzył jednak świetnie wbiegającego w szesnastkę Tommy'ego Rowe, a lider naszego środka pola uderzył w samo okienko. 0-2. Plan wypalił w stu procentach, więc mogliśmy już na dobre ograniczyć się do destrukcji. Boro znów mogło się pochwalić przewagą w posiadaniu piłki, jednak zupełnie nic z tego nie wynikało. Dopiero w 65 minucie Tomlin, zirytowany nieporadnością partnerów wziął sprawy w swoje ręce, łatwo zgubił dwóch Wilków, ale uderzenie z 18 metrów po palcach Ikeme odbiło się od poprzeczki i wyszło poza boisko. Ta groźna sytuacja zapaliła czerwoną lampkę w wilczych głowach z napisem "Uważajcie! Jeszcze nie wygraliście". Wzrost koncentracji przekuł się co nieco na obraz gry, której ciężar przeniósł się na połowę Boro. To nie był wybitny mecz także defensywy Lwów. Prosty błąd popełnił błąd popełnił Kalas, zbyt lekko podając do bocznego obrońcy. Prezent wykorzystał Mesca, który przejął piłkę i popędził w kierunku bramki. Gwinejczyk był w dobrej sytuacji, by samodzielnie oddać strzał, jednak dostrzegł wbiegającego Dicko i zagrał piłkę Malijczykowi. Dicko pozostało tylko trafienie do pustej bramki. 0-3. Kwadrans do końca, prowadzimy trzema bramkami, więc nikt już nam nie odbierze zwycięstwa. Boro jednak bardzo chciało strzelić choćby gola honorowego i dopięło swego. W 84 minucie kolejną akcję przeprowadził najlepszy wśród gospodarzy Lee Tomlin. Anglik wywalczył sobie pozycję na prawym skrzydle, skąd dośrodkował w pole karne. Tam główkę z Jelle Vossenem przegrał Richard Stearman i zrobiło się 1-3. Taki rezultat utrzymał się już do końca spotkania. Po końcowym gwizdku wybuchła szalona, niekontrolowana radość. Skazywano nas na pożarcie, na walkę o ligowy byt, a my dokonaliśmy niemożliwego. Zagramy w przyszłorocznej Premier League! Przy okazji jesteśmy też bliscy zwycięstwa w Championship, gdyż właśnie powróciliśmy po dwóch miesiącach na fotel lidera. Mamy 2 oczka przewagi na 3 kolejki przed końcem sezonu. Jest fenomenalnie, ale...




Nie obyło się bez strat w ludziach. Mecz z Boro nie był wcale tak idyllicznym triumfem, jak mogłoby to wynikać z powyższego opisu. Nie obyło się bez twardej walki na łokcie i nie tylko. Koście trzeszczały i urazy wisiały w powietrzu. Zdecydowanie więcej problemów zdrowotnych było po naszej stronie. W trakcie meczu z boiska zejść musiał  poobijany Mesca, jednak paradoksalnie jego uraz okazał się najmniej groźny ze wszystkich, gdyż wystarczyły dwa dni wolnego, by Gwinejczyk poczuł się jak nowonarodzony bożek. Znacznie bardziej destrukcyjne były kontuzje moich Malijczyków. Obaj byli w stanie dograć mecz z Boro do końca, jednak okazało się, że pozwoliła na to wyłącznie adrenalina. Ich problemy zdrowotne okazały się poważniejsze i wykluczają obu do końca sezonu. Sako skręcił kolano, co wymaga trzytygodniowego leczenia, a Dicko skręcił staw skokowy (co najmniej miesiąc rozbratu z futbolem). Całe szczęście jesteśmy już na finiszu rozgrywek i uważam, że poradzimy sobie w tych trzech meczach bez Sako i Dicko. W każdym innym momencie sezonu ich strata mocno ograniczałaby nasz potencjał, ale teraz, gdy mamy już awans absencja Malijczyków nie jest problemem.


Pech Sako i Dicko to szansa gry dla innych niewiele ustępujących im klasą piłkarzy. Naszym rywalem w trzeciej od końca kolejce sezonu jest Ipswich. 

Sky Bet Championship

XLIV kolejka

Wolverhampton - Ipswich

To kolejny (i wcale nie ostatni) mecz na finiszu rozgrywek, gdzie możemy rozwiać marzenia rywala o utrzymaniu. Mówiłem już, że nie jest to przyjemna rola, ale nie ma miejsca na skrupuły. Plan na Ipswich prosty - chcemy zagrać tak, by po meczu spojrzeć dumnie na konkurentów i powiedzieć z dumą jak Cezar - Veni, Vidi, Vici. I z takim właśnie nastawieniem rozpoczęliśmy mecz, od razu przejmując nad nim kontrolę. Dało się zauważyć, że Ipswich nie jest w strefie spadkowej przez przypadek. The Tractor Boys grali słabo - nie mieli pomysłu na atak, a w obronie popełniali proste błędy. Gole dla Wolves wydawały się kwestią czasu. Pierwszy raz ukąsiliśmy rywala po nieco ponad kwadransie gry. Ameobi dośrodkował z lewego skrzydła, jednak trochę zbyt mocno przeciągnął tę wrzutkę, by można było z tego uderzyć. W miejscu, gdzie spadała piłka czekał Doyle, który zgrał piłkę w środek pola karnego, a tam przepięknym półwolejem w okienko popisał się Benik Afobe. 1-0. Ta bramka była dla tego meczu jak malutki głaz, który sam w sobie niewiele znaczy, ale ma w sobie moc, by spowodować lawinę. Lawinę goli... Kilkadziesiąt sekund po pierwszej bramce było już 2-0. Mesca dostał piłkę 35 metrów od bramki rywala. W pobliżu żadnego partnera, żeby odegrać, więc Gwinejczyk zaczął taniec z piłką. W efektowny sposób minął jednego rywala, potem drugiego, następnie wkręcił w ziemię trzeciego i znalazł się w polu karnym. Mesca dostrzegł, że Białkowski nie jest najlepiej ustawiony i natychmiast spróbował to wykorzystać, dokręcając piłkę po dalszym słupku. Trafił. Genialna akcja, która w rzeczywistości zostałaby hitem internetu. 2-0. Dwubramkowe prowadzenie wcale nie wyczerpało kreatywności moich wilczych podopiecznych. Znów ruszyliśmy do ataku. I znów, po zaledwie kilku chwilach dopięliśmy celu. Afobe zrobił sobie miejsce na 16 metrze i uderzył. Piłka odbiła się od poprzeczki i wyszła w boczny sektor boiska. Przejął ją Mesca. Gwinejczyk znów ośmieszył Mingsa i z bocznej linii pola karnego wypatrzył wbiegającego w szesnastkę Tommy'ego Rowe'a. Lider naszego środka pola uderzył bardzo pewnie, kontrującym strzałem po ziemi. 3-0. 3 szybkie ciosy w 8 minut. Ipswich wygląda na zamroczone i jest o krok od poddania walki. Pierwszą część udało im się dokończyć bez kolejnych strat, jednak nikt nie spodziewał się, że ten mecz wejdzie jeszcze na niespodziewane tory. Tymczasem po przerwie obraz gry uległ drastycznej przemianie. Ipswich odrodziło się niczym feniks z popiołów i przejęło inicjatywę, choć szczerze mówiąc swój udział w tym miało też Wolverhampton, które mocno obniżyło poziom zaangażowania. The Tractor Boys, desperacko walczący o utrzymanie, nie zamierzali się poddawać i szybko dostali nagrodę za swoją grę do końca. Młody skrzydłowy Liverpoolu Jordon Ibe, ograł Sidibe na lewym skrzydle i wrzucił w pole karne, gdzie Daryl Murphy uprzedził Stearmana i pokonał Ikeme. 3-1. Ipswich zachęcone sukcesem ruszyło po gola kontaktowego. Sytuacja pod naszą bramką była coraz groźniejsza, jednak Ikeme raz za razem, przy sporym udziale szczęścia, trzymał nam dwubramkowe prowadzenie. Nigeryjski golkiper nie jest jednak w stanie wybronić wszystkiego, o czym dobitnie przekonaliśmy się w 77 minucie. Murphy tym razem wystąpił w roli asystenta. Uwolnił się od krycia w narożniku pola karnego i posłał tzw. zawiesinkę, która przelobowała naszych defensorów i dotarła do Paula Andersona, a ten silnym strzałem wolejem nie dał szans Ikeme. 3-2. Robi się groźnie, więc w naszych głowach kolejny raz zapala się czerwona lampka. Oświeceni jej blaskiem przypominamy sobie, kto miał łatwo wygrać ten mecz i przechodzimy do kontrofensywy. Wychodzimy z założenia, że najlepszą obroną jest atak i jeżeli przeniesiemy ciężar gry pod bramkę Ipswich, to nie będzie go na naszej połowie. A może jeszcze uda się strzelić czwartego gola? Atakujemy, jednak nasze zapędy powstrzymywane są na 25 metrze. W końcu, w 84 minucie nasza akcja przyniosła skutek. Rowe zagrał świetną, penetrującą piłkę w pole karne, do której zdołał dojść Mesca. Gwinejczyk złamał akcję do środka, czym od razu zgubił fatalnego tego popołudnia Mingsa, miał dużo czasu na przymierzenie i znów oddał świetny, dokręcany strzał po długim rogu, po którym Białkowski musiał skapitulować. 4-2. Losy meczu właśnie się rozstrzygnęły, nie stracimy dwóch bramek w 7 minut. Dopisujemy na swoje konto kolejne 3 punkty, dzięki czemu nasza przewaga nad Boro wzrasta do komfortowego poziomu 4 oczek. Mistrzostwo o pół kroku! Pierwsze rozstrzygnięcia zaszły także na dnie tabeli. Birmingham straciło już nawet matematyczne szanse na utrzymanie i w przyszłym sezonie będzie występować w League One. O krok od spadku jest także zespół, który właśnie pokonaliśmy – Ipswich.





Już jutro wszystko stanie się jasne. Czekają nas bowiem ostatnie dwie kolejki szeonu zasadniczego w Championship. Czy Wolverhampton wygra ligę? Czy Boro utrzyma miejsce w Top 2? Kto uzupełni grupę barażową? No i wreszcie – kto pożegna się z Championship? Odpowiedzi na wszystkie te pytania już w jutrzejszym wpisie, na który serdecznie zapraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz