W
każdej z dotychczas omawianych lig pisałem, że nie obyło się bez
niespodzianek i dość radykalnych różnic w porównaniu z
rzeczywistością. Jednoznacznie mogę jednak stwierdzić, że
nigdzie nie spotkałem tylu nieścisłości, co w Eredivisie.
Efemowska liga holenderska ma wyjątkowo mało cech wspólnych z
realnym światem. Doskonale wiemy, że PSV w rzeczywistości po
prostu zmiażdżyło Ajax, zostawiając go w tyle na ponad 15
punktów. Tymczasem w mojej karierze rozstrzygnięcia są zupełnie
odwrotne. To Amsterdamczycy wygrali ligę, pokazując plecy
konkurentom. Tym, na co warto szczególnie zwrócić uwagę w tym
kontekście jest dorobek punktowy Ajaxu. Jest on bowiem dokładnie
identyczny, jak rzeczywisty i wynosi 71 punktów. Cała różnica
leży więc w dyspozycji PSV. I jest ona porażająco radykalna. W
rzeczywistości zespół z Eindhoven popisał się zachwycającym
dorobkiem 88 punktów, podczas gdy w wirtualnym świecie udało się
uzyskać tylko nijakie 61 oczek. To jest aż 27 punktów różnicy.
Przepaść... Tak wielka różnica dziwi, zwłaszcza, że w
statystykach efemowskich i tak dominuje PSV. Powiem to już teraz, że
królem strzelców został Memphis Depay (20 trafień). Młody,
latający Holender został także wybrany najlepszym zawodnikiem ligi
ze średnią 7.56. Miano mistrza asyst przypadło z kolei w udziale
Georginio Wijnaldumowi, który zanotował 11 kluczowych podań. Jak
widać indywidualności w zespole z Eindhoven nie zawiodły.
Wirtualny Philipp Cocu nie potrafił jednak zbudować z nich drużyny.
Bardzo niewiele zabrakło, by PSV nie dostało się do eliminacji
Champions League. Wicemistrzostwo Czerwono-Biali zdobyli wyłącznie
dzięki lepszej różnicy bramek niż Zwolle. Były zespół Mateusza
Klicha kilkukrotnie w ostatnich miesiącach był w stanie pokazać,
że ma potencjał do osiągania rzeczy wielkich. Działo się to
jednak tylko w pojedynczych meczach, które nie przeradzały się w
serię. Tymczasem w FMie udało się utrzymać wysoką dyspozycję
przez dłuższy czas i to zaowocowało miejscem na podium.
Rzeczywistość przyniosła Zwolle miejsce 6, z którego fani i tak
byli zadowoleni. Kolejne lokaty za podium są bardzo ściśnięte.
AZ, Twente, Feyenoord i Groningen mieszczą się w różnicy jednego
punktu. Obecność tych ekip w połowie dziesiątki nie budzi
zdziwienia - w rzeczywistości te kluby też walczyły o wejście do
baraży o Ligę Europy. Akurat w tym miejscu tabeli różnice z
rzeczywistością są minimalne. Delikatnie słabiej w FMie zagrały
zespoły AZ i Feyenoordu, a odchył w drugą stronę zanotowały
zespoły Twente i Groningen. Tuż za tym peletonem finiszowało
Vitesse Arnhem. Drużyna Pietera Bosza osiągnęła o kilka punktów
gorszy wynik niż w rzeczywistości, jednak wystarczający do
utrzymania miejsca w Top 8, gwarantującego udział w barażach. W
nich Vitesse pokazało się ze świetnej strony, wykorzystując w
pełni atuty swojej kadry, lepszej przecież od Twente czy Groningen.
Ostatecznie baraże rozstrzygnęły się w ten sposób, że promocję
do Ligi Europy wywalczyły Vitesse, Twente i Zwolle. Widzimy więc,
że miejsca po sezonie zasadniczym w bardzo ograniczonym zakresie
wpływają na wyniki baraży. Kolejne zespoły mają już znaczną
stratę do tych, które walczyły o Ligę Europy. Dziesiątkę
zamykają Heerenveen i Cambuur. Klub z serduszkami w logo jest
rozczarowaniem, gdyż jego kadra pozwala realnie myśleć o Top 6,
natomiast Żółto-Niebiescy pokazali pełnię sił. 11 miejsce zajął
Dordrecht. To kolejna wielka niespodzianka, jakie zaserwował FM.
Wszyscy mamy przecież świeżo w pamięci, jak fatalnie prezentował
się ten zespół w rzeczywistości. W całym sezonie zdobył ledwie
20 punktów i zleciał z ligi z wielkim hukiem. Tymczasem w FMie
Dordrecht podwoił swój realny dorobek i finiszował w spokojnym
środku tabeli, nie zaprzątając sobie nawet głowy myślą o
spadku. Następne miejsca to kolejna mocno ściśnięta grupa. Tworzą
ją Willem II, Ado, Heracles i Utrecht, a zespoły te dzieli tylko 1
punkt. W takiej sytuacji lepszym czynnikiem porównującym z
rzeczywistością od zajętego miejsca jest liczba zdobytych punktów.
Według tego kryterium możemy stwierdzić, że Willem II zagrał
poniżej możliwości i oczekiwań, a pozostałe 3 zespoły mieszczą
się w granicach błędu statystycznego. Miejsca barażowe to
wszystko, na co w FMie stać było Bredę i Excelsior. Bardzo
podobnie było w rzeczywistości, gdzie Rotterdamczycy zajęli
ostatnie bezpieczne miejsca, a Żółta Armia z niemal identycznym
dorobkiem punktowym zajęła także miejsce 16. Tabelę zamyka Go
Ahead Eagles. Duma IJssel (wbrew pozorom nie ma w tej nazwie błędu
ortograficznego) zaprezentowała bardzo podobną dyspozycję do
rzeczywistości. Dorobek punktowy (27) jest identyczny, podobnie jak
sposób gromadzenia punktów (7-6-21). Bardzo delikatna różnica
jest także w bilansie bramkowym. A jednak GAE w FMie spada, podczas
gdy w rzeczywistości zagra w barażach o utrzymanie. Dlaczego?
Zabrakło słabeusza, jakim w realnym świecie był Dordrecht. Przez
to Orły muszą pożegnać się z wirtualną Eredivisie.
Kolejnym
przystankiem na mojej ścieżce analiz jest nasza rodzima
Ekstraklasa. Od kilku lat słyszymy głośne nawoływania, że polska
liga wkrótce dorówna najlepszym. I faktycznie w FMie udało się
dogonić Eredivisie pod jednym względem - nieścisłości i różnic
w porównaniu z rzeczywistością. Jest ich bowiem wyjątkowo dużo,
nawet gdy wyłączamy z rozważań te rozstrzygnięcia, które są
jeszcze wątpliwe. Do zakończenia sezonu rzeczywistego zostały
bowiem aż 3 pełne kolejki, które mogą mocno zmodyfikować końcowy
układ tabeli. W lidze efemowskiej zdecydowanym mistrzem została
Legia i nie jestem w stanie w tym momencie stwierdzić czy to
różnica, czy nie. Podobnie w przypadku pozostałych drużyn z
podium - Wisła, która zdobyła wicemistrzostwo dzięki rewelacyjnej
postawie w decydującej fazie oraz Lech mogą powtórzyć, a nawet
poprawić te rezultaty. Takiej możliwości nie ma pierwsza z
wielkich sensacji, którą odnajdziemy na miejscu 4. A jest nią
Górnik Łęczna. Beniaminek dostał się do europejskich pucharów,
podczas gdy w realnym świecie do ostatniej kolejki zapewne będzie
walczył o utrzymanie. Rewelacyjna postawa Dumy Lubelszczyzny to
wielka niespodzianka, gdyż na papierze Łęczna nie powinna nawet
dostać się do grupy mistrzowskiej. Piąta jest Lechia Gdańsk, co
jest wynikiem raczej satysfakcjonującym i oddającym obecne
możliwości klubu z PGE Arena. Pozostałe 3 zespoły z górnej
połówki tabeli to dalsza część niespodzianek. Zarówno Piast,
jak i Bełchatów oraz Korona to kluby, które w rzeczywistości
grają tylko o uniknięcie degradacji. W przypadku GKSu jest to gra
na tyle nieudolna, że najprawdopodobniej skończy się spadkiem. A
tymczasem w FMie, jak gdyby nigdy nic, Bełchatów dostał się do
grupy mistrzowskiej i już po 30 kolejkach cieszył się z
utrzymania, gdyż ambicji europejskich w tym klubie nie ma. Z
podobnego założenia wyszły pozostałe 2 ekipy, o których
wspominałem - Piast i Korona. Dla nich sezon też dobiegł końca po
dostaniu się do grupy mistrzowskiej i wywalczeniu biletu na udział
w przyszłorocznej ekstraklasie. Miejsce w ósemce to w przypadku
tych zespołów wynik powyżej oczekiwań. Dolna część tabeli
także zawiera niespodzianki, jednak nie na szczycie. Jagiellonia i
Górnik Zabrze nie zdołały wejść do grupy mistrzowskiej, ale w
decydującej fazie sezonu pokazały, że spadek nie jest ich
przeznaczeniem. Miejsce 9 i 10 dla takich zespołów nie powinno być
jednak rozpatrywane w kategoriach sukcesu, a raczej jako uratowanie
resztek splamionego honoru. Drugą dziesiątkę otwiera Cracovia.
Jest to wynik właściwie odzwierciedlający obecne możliwości tego
klubu - Krakowianie są za słabi na pierwszą ósemkę, ale
zdecydowanie zbyt silni, by spaść. Tuż za Cracovią oglądamy cały
peleton drużyn z dorobkiem 26 punktów. Obraz tej części tabeli
jest w dużej mierze tożsamy z wydarzeniami rzeczywistymi. Widzimy
Ruch i Podbeskidzie, czyli zespoły które faktycznie walczą o
utrzymanie w realnym świecie oraz Zawiszę, w której ponadto udało
się oddać zwyżkę formy w decydujących chwilach sezonu. Za
plecami Bydgoszczan nie możemy już mówić o takiej symetrii.
Wprawny czytelnik zapewne wyłapał, jakie zespoły jeszcze nie
wystąpiły w moim podsumowaniu i jest równie zaskoczony, jak ja.
Duet spadkowiczów stworzyły bowiem zespoły, których w ostatnich
miesiącach nie kojarzy się z walką o utrzymanie. Relegowane do
Pierwszej Ligi zostały, co jest sensacją wielkiego kalibru, Pogoń
i Śląsk. Zwróćcie uwagę, jak bardzo zespoły te odstają od
reszty stawki w końcowej tabeli i złapcie się za głowę razem ze
mną. Co było przyczyną tak katastrofalnej postawy obu tych
solidnych przecież ekip, nie mam pojęcia. Każdy, kto choć w
podstawowym stopniu obserwuje rzeczywistą Ekstraklasę wie, że
zarówno Śląsk, jak i Pogoń to obecnie kluby, którym znacznie,
znacznie bliżej do europejskich pucharów, niż do relegacji.
Podejrzewam, że w wirtualnym Wrocławiu i Szczecinie przed sezonem
nie dopuszczano do siebie nawet myśli o spadku. A jednak on
nastąpił... To jak zatrzymanie krążenia. Wydaje się, że
wszystko stracone, a jednak przez krótką chwilę jest jeszcze
możliwe przywrócenie czynności życiowych. Udaną reanimacją dla
Pogoni i Śląska będzie wyłącznie natychmiastowy powrót do
Ekstraklasy. Jeśli on nie nastąpi, może być krucho z tymi
zespołami... Przejdźmy do statystyk. W nich absolutnie nie ma
dominacji żadnego zespołu, możemy oglądać przekrój całej ligi.
Tytuł króla strzelców zdobyli ex aequo Antonio Colak z Lechii i
Erik Jendrisek z Cracovii, którzy strzelili po 17 goli. Najlepszym
asystującym został Semir Stilić z Wisły z 12 decydującymi
dograniami, a najlepszym piłkarzem Ekstraklasy uznano jego kolegę
klubowego Arkadiusza Głowackiego, który może się poszczycić
średnią na poziomie 7.69.
Zostawiamy rodzime boiska i przenosimy się na słoneczny zachód Europy, by opisać dzisiejszy temat wpisu - hiszpańską Primera Division. Tu również nie obyło się bez mniejszych i większych różnic w porównaniu z rzeczywistością. Nie doświadczymy ich jednak na podium, gdzie został zachowany doskonały niemal status quo. Barcelona triumfowała o 2 punkty wyprzedzając Real. Obaj giganci byli jednak bardziej skorzy do potknięć, przez co ich przewaga nad trzecim Atletico nie była tak imponująca, jak w rzeczywistości i wynosiła odpowiednio 7 i 5 punktów. Tuż za Rojiblancos uplasowała się Sevilla. Dorobek punktowy Andaluzyjskiego klubu (75 oczek) jest podobny do realnego, jednak w rzeczywistości pozwoliło to tylko na zajęcie 5 miejsca. FM okazał się bardziej przyjazny dla Sevilli, która zagra w eliminacjach Ligi Mistrzów. Pierwsza spora nieścisłość w efemowskiej wersji ligi hiszpańskiej dotyczy Valencii. Wirtualne Nietoperze nie były w stanie dorównać swojemu pierwowzorowi, zwłaszcza jeśli chodzi o dorobek punktowy. 11 punktów mniej przełożyło się na różnicę jednej lokaty i w konsekwencji kwalifikację tylko do Ligi Europy, zamiast Ligi Mistrzów. 6 miejsce to pozycja, którą mogą się pochwalić zawodnicy Levante. Lokalny rywal Valencii to najpoważniejsze pozytywne zaskoczenie BBVA. Zespół, który w rzeczywistości ledwo wywalczył utrzymanie (co jest swoją drogą oddaniem pełni ich potencjału) w mojej karierze zdołał wywalczyć rewelacyjne miejsce szóste. Nie mniejszą różnicą jest obsada siódmej lokaty. Zajmuje ją Granada. Świadomie w poprzednim zdaniu użyłem wyrazu "różnica", a nie "zaskoczenie". Uważam bowiem, że miejsce w dziesiątce to coś, na co stać Granadę, zważywszy na naprawdę spory potencjał kadrowy tego klubu. Mianem niespodzianki określiłbym raczej realną postawę Granady, która na kolejkę przed końcem ciągle nie może być pewna pozostania w lidze. Ósme miejsce dla Espanyolu, co niemal pokrywa się z wynikiem rzeczywistym. Końcówka dziesiątki to "kącik niedocenianych". Tworzą go Villarreal i Athletic Bilbao, które to ekipy plasują się o 3 oczka niżej niż w rzeczywistości. Żółta Łódż Podwodna ma jednak mniej powodów do narzekania, gdyż mimo kiepskiego miejsca wywalczyła udział w Lidze Europy przez Puchar Hiszpanii. Kolejne dwie drużyny należy zaliczyć do grona przewidywalnych, gdyż ich rezultaty mieszczą się w różnicy błędu statystycznego. Elche i Sociedad wydają się przywiązane do swojego komfortowego miejsca na początku drugiej dziesiątki. Jednoznacznie szczęśliwa trzynastka należy do kolejnej rewelacji efemowskiego sezonu - Cordoby. Wiemy, że beniaminek w rzeczywistości był absolutną czerwoną latarnią ligi. Zdobył tylko 20 punktów w 37 meczach. Tymczasem w FMie Cordoba zdobyła ponad 2 razy więcej punktów i nie miała żadnych problemów z utrzymaniem. 14 pozycja należy do Rayo. Najbiedniejszy zespół BBVA także tutaj nie był zmuszony bronić się przed spadkiem, jednak rzeczywista postawa zespołu Paco Jemeza budzi jeszcze większy respekt. Klub z Vallecas jest bowiem o krok od zakończenia sezonu w Top 10. Następne 3 drużyny mieszczą się już w pewnym oddaleniu od Rayo i zakończyły sezon w wielkim ścisku. Odbiór tych ostatnich bezpiecznych miejsc jest jednak różny. Malaga na pewno nie jest zadowolona, gdyż stać ją na miejsce w Top 10, co udowodniła w rzeczywistości. Natomiast dla Getafe i Deportivo utrzymanie to szczyt obecnych możliwości, więc te zespoły na pewno bardzo euforycznie przyjęły wieść o uniknięciu degradacji. 18 jest Celta. To z kolei największe negatywne zaskoczenie sezonu. Na realnej murawie Galicyjczycy pokazywali piękny, a do tego skuteczny futbol, stając się jednym z ulubionych zespołów kibiców i zajmując miejsce w okolicach przełomu dziesiątek. W FMie ich gra była pozbawiona magii, co skończyło się spadkiem. Zaskakującym, a nawet sensacyjnym. Drużyny zamykające tabelę to Eibar i Almeria. Dla nich spadek to samo życie - byli na niego skazywani przez wszystkich, więc to, że on nastąpił nie jest zaskoczeniem. Przynajmniej jedna z tych drużyn opuści szeregi BBVA także w rzeczywistości. Jedyne, co żenuje to fatalny wynik punktowy Almerii. Królem strzelców BBVA został Cristiano Ronaldo, jednak jego dorobek jest mizerny w porównaniu z rzeczywistością i wynosi 24 trafienia. Drugi z największych obecnego futbolu zgarnął statuetkę najlepszego asystującego, popisując się 16 decydującymi podaniami. Messi zyskał również miano najlepszej piłkarza ligi miażdżąc konkurencję. Wynik Argentyńczyka to 8.57, podczas gdy drugi Suarez osiągnął tylko 7.91. Przepaść...
Na
zakończenie dzisiejszego wpisu zajmiemy się Ligą Mistrzów.
Pojawienie się jej tuż po Primera Division oczywiście przypadkiem
nie jest. Najważniejsze europejskie rozgrywki klubowe nie zostały
jednak tak zdominowane przez kluby hiszpańskie, jak Liga Europy
przez niemieckie. Nie doszło do finału krajowego. W decydującym
starciu zespół z Półwyspu Iberyjskiego - Real Madryt -
konfrontował swoje siły z drużyną wyspiarską - Chelsea.
Wewnątrzhiszpański finał spalił na panewce z przyczyn
niekoniecznie sportowych, bowiem z powodu losowania. Real, żeby
dostać możliwość walki o jedenaste takie trofeum w swojej
historii musiał bowiem w pokonanym polu zostawić nie tylko
Liverpool, ale przede wszystkim Barcelonę w ćwierćfinale i
Atletico w 1/2. Droga Chelsea do Berlina była równie, jeśli nie
bardziej wyboista. The Blues rywalizowali kolejno z PSG, Bayernem i
Arsenalem. Prawdziwi finaliści pożegnali się z rozgrywkami na
etapie 1/4. Barca przegrała Gran Derbi, o czym już wspominałem
wyżej, zaś Juventus nie dał rady Arsenalowi. Mecz Chelsea - Real
był wydarzeniem, który elektryzował cały piłkarski świat.
Kibice oczekiwali najlepszego meczu ostatnich lat, mając świadomość
nieziemskiej formy obu ekip. Bez względu na sympatie fani
przyznawali, że starcie stanęło na wysokości zadania. Obie
drużyny nie miały zamiaru zabijać meczu poprzez stawianie autobusu
i stworzyły wielki spektakl, który będzie rozpamiętywany przez
lata. Dramaturgia sięgnęła zenitu, gdy sędzia zarządził
dogrywkę. Po regulaminowym czasie gry był bowiem remis 1-1 po
bramkach Diego Costy i Jamesa Rodrigueza. W dodatkowym czasie gry
rozstrzygnięcie już padło. Zadecydowali chyba rezerwowi oraz
lepsza wytrzymałość fizyczna i psychiczna jednej z drużyn. A
konkretniej Chelsea, gdyż to właśnie The Blues sięgają po miano
najlepszej drużyny w Europie! Na bramkę Didiera Drogby zdołał
jeszcze odpowiedzieć Cristiano Ronaldo, jednak cios zadany przez
Fabregasa pozostał bez reakcji. Chelsea wygrała najważniejszy mecz
sezonu 3-2, czym powetowała sobie niepowodzenia w rodzimej lidze.
Tyle
na dziś. Zapraszam na jutrzejszy, ostatni wpis podsumowujący
rozstrzygnięcia w innych rozgrywkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz