piątek, 22 maja 2015

Sprawdzam! (Część I)

A dzisiaj, zgodnie z zapowiedzią rozpoczynamy omawianie innych rozgrywek, najchętniej obserwowanych przez kibiców. Zaczynamy, co chyba zaskoczeniem nie jest, od kraju najistotniejszego dla fana Wolverhampton, a więc od Anglii. Tamtejsza BPL sezonu 2014/15 według Football Managera różni się poważnie od rzeczywistego obrazu. Na szczycie tabeli jest wiele radykalnych różnic. Przede wszystkim FM uznał Louisa van Gaala za cudotwórcę, który ogarnął diabelski bałagan w miesiąc i przez praktycznie całe rozgrywki okupował z MU szczyt tabeli, nie będąc naciskanym przez nikogo. Spadek formy Czerwonych Diabłów, jaki nastąpił w końcówce sezonu, zmniejszył ich przewagę nad resztą stawki, ale nie pozbawił tytułu. Sensacyjnego mistrzostwa, które w tegorocznej rzeczywistości nie mieściło się w głowie. Drugi zespół z Manchesteru, podobnie jak w realnym świecie zajął pozycję wicelidera, czyli w mojej opinii osiągnął maksimum swoich możliwości. Zespoły City i United uciekły dość wyraźnie reszcie stawki. Z peletonu najlepiej zafiniszowała Chelsea, choć wynik poniżej 70 punktów i tylko najniższy stopień podium to i tak spory zawód. Co innego Liverpool, którego trener zapewne obrósł w piórka, udowadniając, że w czerwonej części miasta Beatlesów istnieje życie po Suarezie. W buty lidera zespołu wszedł Coutinho, a jego świetne dogrania wykorzystywał Balotelli, który zapisał na swoje konto kilkanaście bramek. O pechu mogą mówić Kanonierzy, którzy o włos przegrali z Liverpoolem walkę o Champions League. Brak kwalifikacji do najważniejszych rozgrywek europejskich nie przytrafił się Arsenalowi od dawna, więc ich postawa to także rozczarowanie. West Ham w przeciwieństwie do realnego odpowiednika był w stanie utrzymać zachwycającą formę z jesieni również wiosną i dzięki temu zajął rewelacyjne szóste miejsce, ordynarnie pokazując środkowy palec bardziej renomowanym zespołom Evertonu i Tottenhamu. Głównym czynnikiem sprawczym fantastycznej postawy Młotów był duet snajperów Valencia - Sakho, który strzelił równe 40 goli. 7 miejsce to z kolei pozycja stworzona wręcz dla Evertonu. Zajmujący 8 miejsce Tottenham to zaś największe rozczarowanie ligi i Kogucie władze znalazły winowajcę tej katastrofy w osobie trenera. Od nowych rozgrywek Tottenham poprowadzi Roberto Mancini . Przełom dziesiątek okupują ekipy, którym w rzeczywistości poszło trochę gorzej. Aston Villa i Newcastle do ostatnich chwil musiały bić się o utrzymanie, Hull najprawdopodobniej spadnie, a w FMie drużyny te nie miały najmniejszych problemów z zapewnieniem sobie ligowego bytu. Swansea i West Brom zaś osiągnęły niemal identyczne rezultaty, jak w rzeczywistości, a więc udanie udało się odwzorować ich potencjał. Tego samego nie da się powiedzieć o Southampton, który zamiast bić się o Ligę Europy pałętał się w dolnej części stawki. Za plecami Świętych ustawił się szereg wszystkich tegorocznych beniaminków - Leicester zagrało podobnie do rzeczywistości, wyprzedzając miejsca spadkowe o kilka punktów, a Burnley i QPR pokazały znacznie lepszą piłkę, niż na namacalnej murawie i zdołały się utrzymać. Rangersi zrobili to rzutem na taśmę, wygrywając w ostatniej kolejce ze Stoke i sprawiając, że to właśnie Garncarze spadają do Championship. The Potters zaś stają w szranki z ornitologicznymi klubami z Londynu (Orłami i Kogutami) o miano największego negatywnego zaskoczenia sezonu. Przecież w rzeczywistości i Stoke, i Crystal Palace nie miały żadnych problemów z utrzymaniem, zajmując bardzo dobre miejsca w połowie stawki. W FMie zaś spadają do Championship wraz z Sunderlandem, który z roku na roku jest coraz słabszy. Na ten moment wydaje się, że spadek Czarnych Kotów do Championship w realnym świecie wydaje się nieunikniony w ciągu najbliższych 2-3 lat. Football Manager po prostu ten proces przyspieszył i chwała mu za to, gdyż taki zimny prysznic powinien zmusić klub do opamiętania się. Jeśli chodzi o wyróżnienia, to królem strzelców został Sergio Aguero (22 gole), najlepszym asystującym Coutinho (15 decydujących podań), a najlepszym piłkarzem - Juan Mata (średnia ocen 7.86).

W portugalskiej Primeira Lidze również było dużo rozstrzygnięć niepokrywających się z rzeczywistością, ale czołówka została odwzorowana w punkt. Trofeum trafia w ręce Benfiki, która niewielką różnicą wyprzedziła Porto, a nieco większą lokalnego rywala Sporting. W realnym świecie było dokładnie tak samo. Dalsze miejsca to już troszkę mniejsza symetria. Braga zdobyła tyle samo punktów, co swój realny odpowiednik, jednak wystarczyło to tylko do zajęcia 5 pozycji, a nie 4 jak w rzeczywistości. Tuż za podium uplasowało się Estoril, które w rzeczywistości spisało się znacznie poniżej możliwości i finiszowało dopiero na początku drugiej dziesiątki. Kolejne 3 zespoły zostały w różnym stopniu przecenione przez Football Managera. Nacional tylko minimalnie, kończąc wirtualny sezon na 8 zamiast 9 miejscu. Nieco bardziej pomylono się z możliwościami Rio Ave, które zajęło 6 pozycję, a nie 10, a jeszcze mocniej z Vitorią Setubal, która zamiast ciężkiej walki o pozostanie w lidze, owocującej 15 miejscem wywalczyła sobie idylliczną górną część tabeli i lokatę siódmą. Te błędy statystyczne są jednak fraszką w porównaniu z pomyłką, jaka nastąpiła z zespołem Gil Vicente. Koguty w Football Managerze zdobyli dokładnie dwa razy więcej punktów niż w rzeczywistości i zajęli pewne miejsce w środku tabeli, podczas gdy w realnym świecie zlecieli z ligi. Dalsze pozycje to odchyły w jedną lub drugą stronę, jednak na tyle delikatne, by tylko o nich wspomnieć. I tak: Academica została w niewielkim stopniu przeceniona, a Pacos i Belenenses wręcz przeciwnie. Idealnie została za to odwzorowana Boavista, która wydaje się przyspawana do swojego 13 miejsca. Czternasty Penafiel osiągnął wynik powyżej możliwości, czego nie udało się powtórzyć w rzeczywistości, gdzie beniaminek nie zdołał wywalczyć utrzymania. Zespoły znajdujące się tuż nad kreską to największe rozczarowania mijającego sezonu w FMie. Maritimo i Vitoria Guimaraes dysponują potencjałem, pozwalającym realnie myśleć o Lidze Europy, jednak nie potrafiły tego wcielić w życie. W rzeczywistości natomiast Guimaraes potrafiła wywalczyć promocję do europejskich rozgrywek z piątego miejsca, a Maritimo poległo próbując (8 miejsce). Duet spadkowiczów można by określić jako zestaw słodko-gorzki. Arouca faktycznie nie jest zespołem na miarę portugalskiej ekstraklasy (choć w rzeczywistości zdołała się utrzymać), natomiast degradacja Moreinense to zaskoczenie. Nie jest to jakiś wielki potentat, ale drużyna, którą stać na bezproblemowe zajęcie miejsca w środku stawki. Właśnie takiego wyniku oczekiwano i taki udało się osiągnąć w rzeczywistości. W Football Managerze Moreinense jednak zawiodło. Jeśli chodzi o statystyki to triumfowali: Pod względem bramek z niezbyt imponującym, jak na ligę portugalską dorobkiem 17 trafień snajper Sportingu Braga, wypożyczonego do Gila Vicente - Yazalde, kategorię najlepszych asystujących zdecydowanie wygrał Marek Cech z Boavisty (13 decydujących podań), a najlepszym piłkarzem uznano Williama Carvalho ze Sportingu (7.51).

Kolejnym przystankiem na ścieżce podsumowań jest Bundesliga. Niemiecka ekstraklasa oczywiście także dostarczyła kilku rozstrzygnięć, które kompletnie mijają się z rzeczywistością. Na szczycie jednak sensacji nie ma, bo jej po prostu być nie mogło. Mistrzostwo Bayernu było oczywistością jeszcze przed startem rozgrywek nawet dla futbolowego laika. Co ciekawe Football Manager zdołał przewidzieć, że hegemonia Bawarczyków wcale nie będzie tak wielka, jak oczekiwano, i że podopieczni Guardioli nie przekroczą bariery 80 oczek. Zasadność mistrzostwa w dalszym ciągu nie pozostawia jednak wątpliwości. Pozycja dalszych ekip w tabeli cyfrowej jest znacznie bardziej odległa niż w rzeczywistej. Bayer Leverkusen zdobył 65 punktów, czyli niemal dokładnie tyle, ile naprawdę, ale w FMie dało to drugie, a nie czwarte miejsce. Najniższy stopień podium przypadł w udziale Wolfsburgowi. Wilki również tutaj zdołały wywalczyć powrót do Champions League, jednak styl rzeczywisty był znacznie lepszy niż efemowski. O zdobywcy czwartego miejsca (Schalke) należy wypowiedzieć się w innych znacznie bardziej kolorowych słowach. Drużyny z Zagłębia Ruhry w świecie FMa nie dopadł wiosenny kryzys, tak bardzo doskwierający Konigsblauen w rzeczywistości. To zaowocowało kwalifikacją do play-offów o Ligę Mistrzów, czyli wynikiem o wiele lepszym niż na realnej murawie. Tuż za zespołem z Gelsenkirchen uplasowała się największa rewelacja sezonu Football Managerowego. Na miano to zasłużył Freiburg. Drużyna z kadrą zdolną wyłącznie do walki o utrzymanie została tak rewelacyjnie przygotowana do sezonu przez jednego z najlepszych fachowców w Niemczech - Christiana Streicha, że niewiele zabrakło jej do Champions League. W rzeczywistości zaś praca niemieckiego szkoleniowca nie przynosi w tym sezonie tak różowych wyników i Streich przy pełnym wsparciu władz jest w stanie tylko walczyć desperacko o pozostanie w lidze. 6 miejsce dla Borussii Mönchengladbach. Football Manager nie potrafił przewidzieć, że zespół Źrebaków stanie się rewelacją sezonu rzeczywistego i do ostatniej kolejki będzie się bić o wicemistrzostwo kraju. Bez pudła wytypował za to, kryzys Borussii Dortmund, która po kilku latach nieprzerwanej obecności w ścisłej czołówce wypadła z niej na miejsce 7. Drużyna z Signal Iduna Park wyprzedziła z kolei HSV, który z Football Managerze, w przeciwieństwie do rzeczywistości, potrafił zrobić użytek z całkiem niezłej kadry i uplasował się w górnej części tabeli. W realnym świecie Hamburger na kolejkę przed końcem jest w strefie spadkowej. Kolosalna różnica... Kolejne 2 miejsca to zespoły pokazujące pełnię swojego potencjału - Werder i Augsburg. Drugą dziesiątkę otwiera Stuttgart. Nie jest to jakiś rewelacyjny wynik, gdyż zespół z Badenii-Wirtembergii przyzwyczaił swoich fanów do miejsc w czołówce ligi, ale i tak jest to rezultat o niebo lepszy od rzeczywistości, w której VfB ciągle patrzy w oczy widmo spadku. Kolejne 3 drużyny, będące w bardzo bliskiej odległości od siebie pokazały bardzo podobną dyspozycję do rzeczywistej. Zarówno Hertha, jak i Mainz oraz Eintracht idealnie wpisują się w rolę typowego średniaka, który gra swój własny sezon nie przejmując się niczym dookoła. Ostatnie bezpieczne miejsce należy do Hoffenheim. Powodów do radości w wirtualnym Sinsheim nie ma - Hoffenheim to klub, który powinien rywalizować o Ligę Europy. Wieśniaki zaś zdobyły tylko 35 punktów, a jest to rezultat, który prawdopodobnie nie zapewni bezpośredniego utrzymania w rzeczywistości. W lidze efemowskiej nie było z tym problemu, gdyż trójka zespołów zamykająca tabelę zaprezentowała się żenująco słabo. Wyniki na poziomie 25 punktów to kompromitacja na całej linii. Zwłaszcza w wykonaniu Köln, które zgromadziło w swoich szeregach tylu interesujących zawodników, że bezproblemowo powinno wywalczyć ligowy byt. Tak jednak się nie stało i Köln po ledwie roku gry w Bundeslidze znów spada. Pozostałe 2 zamykające tabelę drużyny to ekipy, które plasują się w okolicach strefy spadkowej również w rzeczywistości. Obecność Hannoveru i Paderbornu w tych rejonach tabeli nie jest więc zaskoczeniem, ale osiągnięty wynik punktowy to wielka kompromitacja. Tytuł króla strzelców zdobył Robert Lewandowski, który rozegrał najlepszy sezon w swojej karierze w Niemczech i popisał się 26 trafieniami. Pod względem asyst triumfował Kevin de Bruyne, ale jego dorobek z gry (14) nie jest tak imponujący, jak w rzeczywistości. Belg wygrał również kategorię najlepszego piłkarza ligi, popisując się średnią ocen na poziomie 7.72.

Ostatnimi rozgrywkami, jakie opiszę w dzisiejszym wpisie jest Liga Europy. Nieprzypadkowo pojawia się ona tuż po Bundeslidze. Stało się tak, ponieważ rozgrywki te zostały zdominowane przez kluby niemieckie. W finale mierzyły się bowiem zespoły Bayeru Leverkusen i Schalke. Realni finaliści pożegnali się z efemową Ligą Europy na bardzo wczesnym etapie - Sevilla w 1/8, a Dnipro jeszcze w Fazie Grupowej. Obie ekipy niemieckie musiały wznieść się na wyżyny swoich możliwości, by dotrzeć do tego finału. Bayer po drodze wyeliminował kolejno Bursaspor, Wolfsburg, Inter I Fiorentinę a Schalke okazało się lepsze od Standardu, Panathinaikosu, Benfiki oraz Sportingu. Finał był testem szczęścia. Obie ekipy atakowały, stwarzały sobie mnóstwo sytuacji, jednak piłka nie chciała znaleźć drogi do siatki. Kibice byli jednak zadowoleni z poziomu gry i z jej wysokiego tempa i stworzyli na trybunach obraz prawdziwego piłkarskiego święta. Ostatecznie więcej powodów do zadowolenia mieli fani Bayeru. Aptekarze wykorzystali w samej końcówce fakt, że Schalke myślami jest już przy dogrywce i rozstrzygnęli pojedynek na swoją korzyść. Decydującą akcję przeprowadził Heung-min Son, który wywalczył sobie miejsce na prawym skrzydle, skąd dośrodkował, a wrzutkę wykorzystał Kiessling.


Tyle na dziś. W jutrzejszym wpisie znajdzie się podsumowanie kolejnych interesujących kibiców lig, m.in. hiszpańskiej Primera Division.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz