A
dzisiaj, zgodnie z zapowiedzią rozpoczynamy omawianie innych
rozgrywek, najchętniej obserwowanych przez kibiców. Zaczynamy, co
chyba zaskoczeniem nie jest, od kraju najistotniejszego dla fana
Wolverhampton, a więc od Anglii. Tamtejsza BPL sezonu 2014/15 według
Football Managera różni się poważnie od rzeczywistego obrazu. Na
szczycie tabeli jest wiele radykalnych różnic. Przede wszystkim FM
uznał Louisa van Gaala za cudotwórcę, który ogarnął diabelski
bałagan w miesiąc i przez praktycznie całe rozgrywki okupował z
MU szczyt tabeli, nie będąc naciskanym przez nikogo. Spadek formy
Czerwonych Diabłów, jaki nastąpił w końcówce sezonu, zmniejszył
ich przewagę nad resztą stawki, ale nie pozbawił tytułu.
Sensacyjnego mistrzostwa, które w tegorocznej rzeczywistości nie
mieściło się w głowie. Drugi zespół z Manchesteru, podobnie jak
w realnym świecie zajął pozycję wicelidera, czyli w mojej opinii
osiągnął maksimum swoich możliwości. Zespoły City i United
uciekły dość wyraźnie reszcie stawki. Z peletonu najlepiej
zafiniszowała Chelsea, choć wynik poniżej 70 punktów i tylko
najniższy stopień podium to i tak spory zawód. Co innego
Liverpool, którego trener zapewne obrósł w piórka, udowadniając,
że w czerwonej części miasta Beatlesów istnieje życie po
Suarezie. W buty lidera zespołu wszedł Coutinho, a jego świetne
dogrania wykorzystywał Balotelli, który zapisał na swoje konto
kilkanaście bramek. O pechu mogą mówić Kanonierzy, którzy o włos
przegrali z Liverpoolem walkę o Champions League. Brak kwalifikacji
do najważniejszych rozgrywek europejskich nie przytrafił się
Arsenalowi od dawna, więc ich postawa to także rozczarowanie. West
Ham w przeciwieństwie do realnego odpowiednika był w stanie
utrzymać zachwycającą formę z jesieni również wiosną i dzięki
temu zajął rewelacyjne szóste miejsce, ordynarnie pokazując
środkowy palec bardziej renomowanym zespołom Evertonu i Tottenhamu.
Głównym czynnikiem sprawczym fantastycznej postawy Młotów był
duet snajperów Valencia - Sakho, który strzelił równe 40 goli. 7
miejsce to z kolei pozycja stworzona wręcz dla Evertonu. Zajmujący
8 miejsce Tottenham to zaś największe rozczarowanie ligi i Kogucie
władze znalazły winowajcę tej katastrofy w osobie trenera. Od
nowych rozgrywek Tottenham poprowadzi Roberto Mancini . Przełom
dziesiątek okupują ekipy, którym w rzeczywistości poszło trochę
gorzej. Aston Villa i Newcastle do ostatnich chwil musiały bić się
o utrzymanie, Hull najprawdopodobniej spadnie, a w FMie drużyny te
nie miały najmniejszych problemów z zapewnieniem sobie ligowego
bytu. Swansea i West Brom zaś osiągnęły niemal identyczne
rezultaty, jak w rzeczywistości, a więc udanie udało się
odwzorować ich potencjał. Tego samego nie da się powiedzieć o
Southampton, który zamiast bić się o Ligę Europy pałętał się
w dolnej części stawki. Za plecami Świętych ustawił się szereg
wszystkich tegorocznych beniaminków - Leicester zagrało podobnie do
rzeczywistości, wyprzedzając miejsca spadkowe o kilka punktów, a
Burnley i QPR pokazały znacznie lepszą piłkę, niż na namacalnej
murawie i zdołały się utrzymać. Rangersi zrobili to rzutem na
taśmę, wygrywając w ostatniej kolejce ze Stoke i sprawiając, że
to właśnie Garncarze spadają do Championship. The Potters zaś
stają w szranki z ornitologicznymi klubami z Londynu (Orłami i
Kogutami) o miano największego negatywnego zaskoczenia sezonu.
Przecież w rzeczywistości i Stoke, i Crystal Palace nie miały
żadnych problemów z utrzymaniem, zajmując bardzo dobre miejsca w
połowie stawki. W FMie zaś spadają do Championship wraz z
Sunderlandem, który z roku na roku jest coraz słabszy. Na ten
moment wydaje się, że spadek Czarnych Kotów do Championship w
realnym świecie wydaje się nieunikniony w ciągu najbliższych 2-3
lat. Football Manager po prostu ten proces przyspieszył i chwała mu
za to, gdyż taki zimny prysznic powinien zmusić klub do opamiętania
się. Jeśli chodzi o wyróżnienia, to królem strzelców został
Sergio Aguero (22 gole), najlepszym asystującym Coutinho (15
decydujących podań), a najlepszym piłkarzem - Juan Mata (średnia
ocen 7.86).
W
portugalskiej Primeira Lidze również było dużo rozstrzygnięć
niepokrywających się z rzeczywistością, ale czołówka została
odwzorowana w punkt. Trofeum trafia w ręce Benfiki, która niewielką
różnicą wyprzedziła Porto, a nieco większą lokalnego rywala
Sporting. W realnym świecie było dokładnie tak samo. Dalsze
miejsca to już troszkę mniejsza symetria. Braga zdobyła tyle samo
punktów, co swój realny odpowiednik, jednak wystarczyło to tylko
do zajęcia 5 pozycji, a nie 4 jak w rzeczywistości. Tuż za podium
uplasowało się Estoril, które w rzeczywistości spisało się
znacznie poniżej możliwości i finiszowało dopiero na początku
drugiej dziesiątki. Kolejne 3 zespoły zostały w różnym stopniu
przecenione przez Football Managera. Nacional tylko minimalnie,
kończąc wirtualny sezon na 8 zamiast 9 miejscu. Nieco bardziej
pomylono się z możliwościami Rio Ave, które zajęło 6 pozycję,
a nie 10, a jeszcze mocniej z Vitorią Setubal, która zamiast
ciężkiej walki o pozostanie w lidze, owocującej 15 miejscem
wywalczyła sobie idylliczną górną część tabeli i lokatę
siódmą. Te błędy statystyczne są jednak fraszką w porównaniu z
pomyłką, jaka nastąpiła z zespołem Gil Vicente. Koguty w
Football Managerze zdobyli dokładnie dwa razy więcej punktów niż
w rzeczywistości i zajęli pewne miejsce w środku tabeli, podczas
gdy w realnym świecie zlecieli z ligi. Dalsze pozycje to odchyły w
jedną lub drugą stronę, jednak na tyle delikatne, by tylko o nich
wspomnieć. I tak: Academica została w niewielkim stopniu
przeceniona, a Pacos i Belenenses wręcz przeciwnie. Idealnie została
za to odwzorowana Boavista, która wydaje się przyspawana do swojego
13 miejsca. Czternasty Penafiel osiągnął wynik powyżej
możliwości, czego nie udało się powtórzyć w rzeczywistości,
gdzie beniaminek nie zdołał wywalczyć utrzymania. Zespoły
znajdujące się tuż nad kreską to największe rozczarowania
mijającego sezonu w FMie. Maritimo i Vitoria Guimaraes dysponują
potencjałem, pozwalającym realnie myśleć o Lidze Europy, jednak
nie potrafiły tego wcielić w życie. W rzeczywistości natomiast
Guimaraes potrafiła wywalczyć promocję do europejskich rozgrywek z
piątego miejsca, a Maritimo poległo próbując (8 miejsce). Duet
spadkowiczów można by określić jako zestaw słodko-gorzki. Arouca
faktycznie nie jest zespołem na miarę portugalskiej ekstraklasy
(choć w rzeczywistości zdołała się utrzymać), natomiast
degradacja Moreinense to zaskoczenie. Nie jest to jakiś wielki
potentat, ale drużyna, którą stać na bezproblemowe zajęcie
miejsca w środku stawki. Właśnie takiego wyniku oczekiwano i taki
udało się osiągnąć w rzeczywistości. W Football Managerze
Moreinense jednak zawiodło. Jeśli chodzi o statystyki to
triumfowali: Pod względem bramek z niezbyt imponującym, jak na ligę
portugalską dorobkiem 17 trafień snajper Sportingu Braga,
wypożyczonego do Gila Vicente - Yazalde, kategorię najlepszych
asystujących zdecydowanie wygrał Marek Cech z Boavisty (13
decydujących podań), a najlepszym piłkarzem uznano Williama
Carvalho ze Sportingu (7.51).
Kolejnym
przystankiem na ścieżce podsumowań jest Bundesliga. Niemiecka
ekstraklasa oczywiście także dostarczyła kilku rozstrzygnięć,
które kompletnie mijają się z rzeczywistością. Na szczycie
jednak sensacji nie ma, bo jej po prostu być nie mogło. Mistrzostwo
Bayernu było oczywistością jeszcze przed startem rozgrywek nawet
dla futbolowego laika. Co ciekawe Football Manager zdołał
przewidzieć, że hegemonia Bawarczyków wcale nie będzie tak
wielka, jak oczekiwano, i że podopieczni Guardioli nie przekroczą
bariery 80 oczek. Zasadność mistrzostwa w dalszym ciągu nie
pozostawia jednak wątpliwości. Pozycja dalszych ekip w tabeli
cyfrowej jest znacznie bardziej odległa niż w rzeczywistej. Bayer
Leverkusen zdobył 65 punktów, czyli niemal dokładnie tyle, ile
naprawdę, ale w FMie dało to drugie, a nie czwarte miejsce.
Najniższy stopień podium przypadł w udziale Wolfsburgowi. Wilki
również tutaj zdołały wywalczyć powrót do Champions League,
jednak styl rzeczywisty był znacznie lepszy niż efemowski. O
zdobywcy czwartego miejsca (Schalke) należy wypowiedzieć się w
innych znacznie bardziej kolorowych słowach. Drużyny z Zagłębia
Ruhry w świecie FMa nie dopadł wiosenny kryzys, tak bardzo
doskwierający Konigsblauen w rzeczywistości. To zaowocowało
kwalifikacją do play-offów o Ligę Mistrzów, czyli wynikiem o
wiele lepszym niż na realnej murawie. Tuż za zespołem z
Gelsenkirchen uplasowała się największa rewelacja sezonu Football
Managerowego. Na miano to zasłużył Freiburg. Drużyna z kadrą
zdolną wyłącznie do walki o utrzymanie została tak rewelacyjnie
przygotowana do sezonu przez jednego z najlepszych fachowców w
Niemczech - Christiana Streicha, że niewiele zabrakło jej do
Champions League. W rzeczywistości zaś praca niemieckiego
szkoleniowca nie przynosi w tym sezonie tak różowych wyników i
Streich przy pełnym wsparciu władz jest w stanie tylko walczyć
desperacko o pozostanie w lidze. 6 miejsce dla Borussii
Mönchengladbach. Football Manager nie potrafił przewidzieć, że
zespół Źrebaków stanie się rewelacją sezonu rzeczywistego i do
ostatniej kolejki będzie się bić o wicemistrzostwo kraju. Bez
pudła wytypował za to, kryzys Borussii Dortmund, która po kilku
latach nieprzerwanej obecności w ścisłej czołówce wypadła z
niej na miejsce 7. Drużyna z Signal Iduna Park wyprzedziła z kolei
HSV, który z Football Managerze, w przeciwieństwie do
rzeczywistości, potrafił zrobić użytek z całkiem niezłej kadry
i uplasował się w górnej części tabeli. W realnym świecie
Hamburger na kolejkę przed końcem jest w strefie spadkowej.
Kolosalna różnica... Kolejne 2 miejsca to zespoły pokazujące
pełnię swojego potencjału - Werder i Augsburg. Drugą dziesiątkę
otwiera Stuttgart. Nie jest to jakiś rewelacyjny wynik, gdyż zespół
z Badenii-Wirtembergii przyzwyczaił swoich fanów do miejsc w
czołówce ligi, ale i tak jest to rezultat o niebo lepszy od
rzeczywistości, w której VfB ciągle patrzy w oczy widmo spadku.
Kolejne 3 drużyny, będące w bardzo bliskiej odległości od siebie
pokazały bardzo podobną dyspozycję do rzeczywistej. Zarówno
Hertha, jak i Mainz oraz Eintracht idealnie wpisują się w rolę
typowego średniaka, który gra swój własny sezon nie przejmując
się niczym dookoła. Ostatnie bezpieczne miejsce należy do
Hoffenheim. Powodów do radości w wirtualnym Sinsheim nie ma -
Hoffenheim to klub, który powinien rywalizować o Ligę Europy.
Wieśniaki zaś zdobyły tylko 35 punktów, a jest to rezultat, który
prawdopodobnie nie zapewni bezpośredniego utrzymania w
rzeczywistości. W lidze efemowskiej nie było z tym problemu, gdyż
trójka zespołów zamykająca tabelę zaprezentowała się żenująco
słabo. Wyniki na poziomie 25 punktów to kompromitacja na całej
linii. Zwłaszcza w wykonaniu Köln, które zgromadziło w swoich
szeregach tylu interesujących zawodników, że bezproblemowo powinno
wywalczyć ligowy byt. Tak jednak się nie stało i Köln po ledwie
roku gry w Bundeslidze znów spada. Pozostałe 2 zamykające tabelę
drużyny to ekipy, które plasują się w okolicach strefy spadkowej
również w rzeczywistości. Obecność Hannoveru i Paderbornu w tych
rejonach tabeli nie jest więc zaskoczeniem, ale osiągnięty wynik
punktowy to wielka kompromitacja. Tytuł króla strzelców zdobył
Robert Lewandowski, który rozegrał najlepszy sezon w swojej
karierze w Niemczech i popisał się 26 trafieniami. Pod względem
asyst triumfował Kevin de Bruyne, ale jego dorobek z gry (14) nie
jest tak imponujący, jak w rzeczywistości. Belg wygrał również
kategorię najlepszego piłkarza ligi, popisując się średnią ocen
na poziomie 7.72.
Ostatnimi
rozgrywkami, jakie opiszę w dzisiejszym wpisie jest Liga Europy.
Nieprzypadkowo pojawia się ona tuż po Bundeslidze. Stało się tak,
ponieważ rozgrywki te zostały zdominowane przez kluby niemieckie. W
finale mierzyły się bowiem zespoły Bayeru Leverkusen i Schalke.
Realni finaliści pożegnali się z efemową Ligą Europy na bardzo
wczesnym etapie - Sevilla w 1/8, a Dnipro jeszcze w Fazie Grupowej.
Obie ekipy niemieckie musiały wznieść się na wyżyny swoich
możliwości, by dotrzeć do tego finału. Bayer po drodze
wyeliminował kolejno Bursaspor, Wolfsburg, Inter I Fiorentinę a
Schalke okazało się lepsze od Standardu, Panathinaikosu, Benfiki
oraz Sportingu. Finał był testem szczęścia. Obie ekipy atakowały,
stwarzały sobie mnóstwo sytuacji, jednak piłka nie chciała
znaleźć drogi do siatki. Kibice byli jednak zadowoleni z poziomu
gry i z jej wysokiego tempa i stworzyli na trybunach obraz
prawdziwego piłkarskiego święta. Ostatecznie więcej powodów do
zadowolenia mieli fani Bayeru. Aptekarze wykorzystali w samej
końcówce fakt, że Schalke myślami jest już przy dogrywce i
rozstrzygnęli pojedynek na swoją korzyść. Decydującą akcję
przeprowadził Heung-min Son, który wywalczył sobie miejsce na
prawym skrzydle, skąd dośrodkował, a wrzutkę wykorzystał
Kiessling.
Tyle
na dziś. W jutrzejszym wpisie znajdzie się podsumowanie kolejnych
interesujących kibiców lig, m.in. hiszpańskiej Primera Division.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz